Kiedy koń umiera, to jest uczucie nie do opisania. Opowiem wam historię na moim przykładzie.
Pierwszego konia straciłam w 2017 roku, umierał mi na rękach. W klinice nie chcieli uwierzyć, że ten koń dalej żyje, bo powinien umrzeć 7 godzin wcześniej. Było to pęknięcie wątroby spowodowane przekarmieniem przez właściciela stajni owsem śrutowanym, który stwierdził, że mesz to nie jedzenie i postanowił sam zadziałać pod moją nieobecność.
Koń został uśpiony podczas operacji, kiedy chirurg znalazł dodatkowy płat wątroby.
Ten dzień był dla mnie jak koszmar, następnego dnia byłam tak wykończona, że wydawał się jak najgorszy sen. Długo zbierałam się po tym zajściu. Łzy leciały mi miesiącami.
Drugą sytuacją była śmierć mojego ogiera. Takich koni już nie ma. Piękny, świetnej budowy o wspaniałym ruchu, skoczny i bardzo utalentowany z genialnym charakterem. Był to ogier ujeżdżeniowy, reprodukcyjny. Zachorował na pierwszy taki przypadek choroby nerek na świecie. Konsultowałam go ze wszystkimi lekarzami w Polsce, Anglii, Niemiec, Czech, Belgii, Norwegii jak i ze wszystkimi topowymi klinikami w Ameryce, czekałam nawet na telefon z Chin. Poddaliśmy go pierwszej na świecie operacji pomimo 10% szans. Operacja się udała jednak 3 tygodnie później koń nie mógł wstać i w panice rozerwał sobie szwy no brzuchu (miał usuwane żebro żeby dostać się do nerki) i uszkodził sobie oko. Niestety nie robią jeszcze przeszczepów skóry u koni, a zagrożenie zapaleniem otrzewnej było zbyt wielkie, bardzo cierpiał. Uśpiony w klinice w Berlinie.
Czułam się jakby ktoś mi wyrwał pół serca. Chociaż było to w listopadzie 2022 roku to do tej pory za nim tęsknię i czasami płaczę, po prostu z żalu.
Było jeszcze parę koni moich znajomych, które umierały i byłam tego świadkiem.
Nie ma przepisu na pogodzenie się z tym. Czas nie leczy ran. Po prostu osłabia ten ból z tęsknoty.
Mówiłam sobie po sytuacji mojego ogiera, że już więcej nie będę miała żadnych koni, bo ten ból był nie do opisania.
Jedyne co mnie doprowadziło do normalności to praca (jak wiecie lub nie, mam swój transport koni) i to, że miałam jeszcze jednego konia. Bez tego nie wiem jakbym sobie poradziła.
Los jednak chciał żebym dalej pracowała z końmi i już tydzień po tym tragicznym dniu musiałam jechać na pilny transport do kliniki z koniem, który uszkodził sobie nogę i połamał szczękę. A kiedy mówiłam, że już więcej koni nie kupię tak pojawiła się w moim życiu klacz trzymana jak dziki mustang na łące, którą przygarnęłam niby tylko "na jakiś czas" żeby wrócić z moim koniem do stajni przydomowej.
Z charakteru i zachowania bardzo podobna do mojego ogiera, aż mnie to zszokowało. No i tak po roku czasu jak się nią opiekowałam to w końcu ją kupiłam.
Mam nadzieję, że wasze konie co najwyżej będą umierać ze starości, nie przez chorobę. Najważniejsze to znaleźć sobie cel w życiu i zajęcie. Nie zadręczać się tą sytuacją, bo nie mieliście na nią wpływu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz